"Szpital psychiatryczny oczami pacjenta" [11]
11. Jak poznałam Patrycję?
Dotarłam do mojego łóżka. Byłam szczęśliwa, że po tych wszystkich porannych wydarzeniach w końcu mogę schować się pod kołdrą. Że mogę przytulić mojego misia i po prostu spać. Byłam bardzo przymulona. Byłam senna. Mój odbiór bodźców był jeszcze bardziej ograniczony niż przed przyjęciem na oddział.
Zanim położyłam się do łóżka, chwyciłam za leżący na parapecie mój wysłużony zegarek z czarno-czerwonym paskiem. Jego tarcza była poobijana. Sporo ze mną przeszedł. Służył mi już kilka dobrych lat, a mimo wszystko godzinę pokazywał bez zarzutu. Spojrzałam na cyferki, które wyświetliły przede mną godzinę 8:35.
Odłożyłam mój jedyny łącznik ze światem w miejsce, gdzie leżał wcześniej. Dzięki zegarkowi byłam w stanie wiedzieć chociaż, która godzina. Telefon nadal był u pielęgniarek, a ja nawet nie miałam ochoty i sił zapytać czy mogę go odzyskać.
Położyłam się, przytuliłam bardzo mocno Grację i zasnęłam…
Kiedy się przebudziłam, patrzyłam na to co dzieje się na korytarzu. Pacjentki chodziły zadowolone. Zrobiło się jakby większe zamieszanie. „Za 15minut wychodzimy” – usłyszałam, gdzieś z oddali.
„Idzie Pani na spacer?”- zapytała z uśmiechem jedna z kobiet innej, mijając się w pobliżu mojego łóżka. „Tak, przejdę się z chęcią” –odpowiedziała pacjentka, odwzajemniając otrzymany uśmiech, ciepłym spojrzeniem. A ja dzięki temu krótkiemu dialogowi, dowiedziałam się, co dzieje się na oddziale w tej chwili.
Mimo wszystko, olałam to… „Mam nadzieję, że nikt nie będzie mnie wyciągał na spacer, bo jest to jedna z ostatnich rzeczy jaką chciałabym zrobić. Nie mam na to sił.” – pomyślałam i zrezygnowana przewróciłam się na bok kierując swój wzrok w stronę ściany. Byłam wciąż bardzo zmęczona. Chyba leki jakie dostawałam działały, bo zasnęłam dosłownie w chwili. Nie śniło mi się nic. Po prostu korzystałam z możliwości snu. Korzystałam z tego, że nic nie muszę. Że mogę odpoczywać.
Po niedługiej chwili coś przebudziło mnie ponownie. To pacjentki wracające ze spaceru zrobiły małe zamieszanie przechodząc w jedną i drugą stronę obok mojego łóżka. Nie miałam im tego za złe. Nawet mnie to nie rozzłościło. Dziwnie to brzmi, ale nie miałam siły na okazywanie emocji. Po prostu trwałam w pustce bezsensu, w bólu.
Leżałam i patrzyłam swoim tępym wzrokiem w ścianę. Nie myślałam o niczym. Z pustyni mojej samotności wyrwało mnie zdanie: „Cześć. Jestem Patrycja!”. Byłam zaskoczona. „Ona mówi do mnie?” – zastanawiałam się. Jednak, młoda dziewczyna, szybko rozwiała moje wątpliwości, siadając na podłodze pod ścianą naprzeciwko mojego łóżka.
„Jak masz na imię?” – usłyszałam kolejne pytanie. Chyba zauważyła, że słaby ze mną kontakt. „Monika”- odpowiedziałam. Moja chęć do rozmowy była żadna. Cieszyłam się, że ktoś do mnie zagadał. Że w razie potrzeby, będzie osoba, do której mogłabym podejść i o coś zapytać. Ale nie wysilałam się w tym dialogu zbytnio. Tak jak przeważnie byłam rozmowna… tak tym razem, nawet nie udawałam tego, że nie mam sił. „Jeśli nie tutaj mam pozwolić sobie na słabość choroby… to gdzie?” – usprawiedliwiałam sama przed sobą, moją oschłość w kontakcie z nowo poznaną osobą.
„Dlaczego tu jesteś?” – ciągnęła uśmiechnięta pacjentka, która zdecydowanie była młodsza ode mnie. „Depresja” – odpowiedziałam. „A Ty?” – zrehabilitowałam się, próbując dać z siebie chociaż odrobinę tej „fajnej” mnie, która nie jest oschła jak wiór…
„U mnie to długa historia. Leczę się od dawna i to nie mój pierwszy pobyt w szpitalu. Borderline. Zaburzenia osobowości. Zespół Tourette’a.” – wyliczała- „Teraz zgłosiłam się sama…” – ona kontynuowała swoją opowieść, kiedy ja w głowie miałam jedno ważne pytanie. Wyłączając się, zbierałam siły by je po prostu zadać.
„Długo już tutaj jesteś?” – zapytałam pełna ciekawości. Nie interesowało mnie tak bardzo ile ona jest w szpitalu, ale jak długo ja mogę w nim zostać. Zastanawiałam się, kiedy mi pomogą. Kiedy będę w stanie wrócić do świata, taka jaka byłam przed zachorowaniem. Pełna życia. Pełna sił. Działająca, pozytywna. Z uśmiechem na twarzy.
„Pięć tygodni” – słysząc tą odpowiedź, mój malutki płomyk nadziei przygasł bardziej – „Stąd nie wychodzi się tak szybko. Cztery tygodnie, to chyba takie minimum. Chociaż są i osoby, które są tu po kilka miesięcy.” – kontynuowała swoją wypowiedź, jakby wyczuła, że to dla mnie ważny temat.
„To długo” – odpowiedziałam, trochę zasmucona. Kontynuowałyśmy jeszcze przez chwile rozmowę. Zapytałam o wiek, o to czym się zajmuje. Ale moje myśli wciąż były przy tym, że szybko z tego bagna depresji nie wyjdę.
Nasze pierwsze spotkanie przerwało usłyszane wołanie z oddali: „Pani Wydra, zapraszam na badanie”.
„Oho.. to po mnie.” – skierowałam te słowa do mojej rozmówczyni, dając znać, że muszę iść. A w mojej głowie znów burza myśli zadających pytania, na których wypowiadanie nie miałam sił - „Jakie badania? Gdzie mam iść? Co robić?”.
Pożegnałam się z młodą dziewczyną, której imienia w tamtej chwili nie pamiętałam i podążyłam korytarzem w stronę pokoju pielęgniarek.
Próbując znaleźć odpowiedzi na pytania, które przed momentem mnie zalały, dotarłam do pokoju zabiegowego...
Następny wpis: "Szpital psychiatryczny oczami pacjenta"[12]: Badanie.
Poprzedni wpis: "Szpital psychiatryczny oczami pacjenta" [10] Kolejka po leki.
Wszystkie wpisy: "Szpital psychiatryczny oczami pacjenta"