"W sidłach depresji" [1]
[Poniższy tekst napisałam w marcu 2018 roku podczas nawrotu depresji.]
Przychodzą dni, kiedy życie staje się zbyt trudne. Oplatają mnie zewsząd czarne myśli. Łapią mnie w sidła. Próbuję się szamotać jak mucha, która przylepiła się do świeżo powieszonego lepa. Im bardziej się wyrywam, tym bardziej boli.
Mierzę się z sobą. Myśli: „Jesteś beznadziejna i tak sobie nie poradzisz. To jest dla Ciebie zbyt trudne. Nie ma żadnych szans na pozytywne rozwiązanie. Zobacz ile problemów Cię czeka. Nie poradzisz sobie. Jesteś zbyt słaba.” Kontratakuje cichym głosem, ze łzami w oczach i bólem w klatce piersiowej: „To nie prawda…” - tak naprawdę nawet w to nie wierząc.
Rozglądam się i szukam wsparcia. Kogoś kto przyjdzie, poda rękę.
Kogoś kto pomoże. I przychodzi… wierny przyjaciel walczy o mnie.
On może podać dłoń, może otrzeć łzy, podać chusteczkę, ale …
… ale, główną walkę muszę stoczyć sama.
„Wymyślasz! Weź się w garść! Gdybyś tylko chciała, to byś wstała z tego łóżka i zaczęła działać! A tobie się zwyczajnie nie chce!” – czarne chmury nie dają za wygraną. Myślę sobie: „Może faktycznie to prawda… przecież wstać, zrobić śniadanie, zjeść to tak proste czynności, a ja… nie potrafię.”
Upadam jeszcze bardziej.
Zrozpaczona szukam pomocy. Zadaje pytanie osobie która rozumie, która też walczy: „Czy w Tobie też tak wszystko wyje czasami? Że niby byś chciała, ale wszystko ciągnie Cię w dół i po prostu nie jesteś w stanie?”
Otrzymuje odpowiedź: „Tak, dokładnie tak jest. Czuję, że chcę się wyrwać, krzyczę w środku, ale nie mogę. Jakbym była przykuta do skały jakimiś łańcuchami.”
Jak to wszystko zrozumieć? Jak to pojąć? Sama nie potrafię. To jest coś poza mną. Coś czego nie ogarniam. Coś na co nie mam wpływu.
Dobijam się myślami jeszcze bardziej. Wyrywam z rozpaczą. Łóżko staje się moim największym przyjacielem, a pokój przyjemną przestrzenią. Nie mam siły wstać. Nie myślę o jedzeniu. Nie myślę wcale. Myślenie boli. Życie boli.
Wsparcie nadal przybywa: „Pamiętaj, żeby zjeść cokolwiek, chociaż odrobinę. Wiem, jak ogromny to jest wysiłek, ale to jest bardzo ważne. To jeden z tych milowych kroków. A kolejnym, nawet większym, jakimś tryliardowym krokiem, jest wstanie z łóżka, z tego bezpiecznego miejsca.”
Łatwo mówi się: „weź się w garść, ogarnij się, wstań, zrób coś” . Jednak kiedy jest się w takim stanie, nie myśli się o niczym. Chce się tylko, aby to się skończyło, aby ktoś to zabrał.
Gdy po raz kolejny dostrzegam, że to choroba. Że nie jestem w stanie zapanować nad wszystkim. Że inni też mają tak jak ja. Zaczynam patrzeć na to inaczej. Zaczynam dostrzegać rzeczy, które jestem w stanie zrobić. A jestem w stanie wstać rano. Jestem w stanie zrobić śniadanie.
Może nie mam aktualnie siły na to, aby dokonywać wielkich dzieł. Może moim niewielkim sukcesem jest to, że motywuję się, żeby wstać do pracy i jako tako tam wszystko znieść i wykonywać swoje obowiązki. Może reszta jest totalną porażką. Ale robię cokolwiek!
Może dla innych to mało. Jednak dla mnie to stawiane ogromne kroki w ciemności czarnych chmur depresji.
I wiesz co? Jestem z siebie dumna! Upadam, ale wstaję! Z pomocą przyjaciół, nawet w najczarniejsze dni, potrafi chociaż na chwilę wyjrzeć słonko. Może nie od razu pomaga. Może to będzie tylko jeden mały uśmiech. Ale ten jeden mały uśmiech, w czasie tego całego dnia smutku, jest potrzebny jak woda spragnionemu.
Zauważasz ten mętlik? Brak jakiegokolwiek ładu w tym wpisie? Dokładnie tak czuję się w sidłach depresji. Miliony myśli, które atakują z każdej strony.
Depresja to choroba! Nie poddawaj się! Walcz!