"Szpital psychiatryczny oczami pacjenta" [10]
10. Kolejka po leki.
Kierowałam się w stronę korytarza na którym przy ścianie stało „moje łóżko”. Liczyłam, że po tych porannych wydarzeniach położę się i pójdę spać. Czułam się senna. Może przez leki… A może w końcu pozwoliłam sobie na to czego potrzebował mój organizm… na regenerację, na odpoczynek... Przez walkę w kilkunastu ostatnich tygodniach przecież byłam już u progu swoich sił. Teraz, nareszcie mogłam nie przejmować się niczym… pracą, wyprowadzeniem mojej ukochanej labradorki Gapy… Nie musiałam myśleć o tym, żeby przygotować coś do jedzenia. Nawet spadł ze mnie obowiązek informowania innych o moim stanie, bo nie miałam przy sobie telefonu.
Moje plany pokrzyżowało jednak zdanie, które dobiegło z drugiego końca korytarza. „Drogie pani, zapraszam po leki” – wybrzmiało w moich uszach. Ton wypowiedzi wskazywał na troskę i ogromny szacunek jaki pielęgniarka kierowała w stronę pacjentek.
Przez chwilę się zawahałam. „Skąd mam wiedzieć, czy ja przyjmuję jakieś leki? Jestem tutaj dopiero od niecałych 12h.” – pomyślałam. Jednak, po raz kolejny, postanowiłam, że łatwiej będzie iść z prądem. Że po prostu pójdę i zapytam, czy mają coś dla mnie.
Idąc za głosem ponownego wołania, zauważyłam rządek osób, które po kolei podchodziły do otwartych drzwi małego pomieszczenia zabiegowego. Dokładnie do tego samego pokoju, gdzie kilka godzin wcześniej przyjmowały mnie dwie pielęgniarki.
Stanęłam przy ścianie za ostatnią z pań. Poprawiłam szlafrok i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej chcąc ukryć ból jaki znów czułam. Ból istnienia. Chciałam zapaść się pod ziemię, chciałam uciec…. Chociaż… Tak właściwie to w głębi cieszyłam się, że tam jestem. Najważniejsze dla mnie było to, że z moich ramion spadło tak wiele obowiązków. Codziennych, zwykłych obowiązków, które zwyczajnie w świecie mnie przerastały.
Ktoś z boku mógłby powiedzieć, że to zwykłe lenistwo. Tylko czy osoba, która jest leniwa, tak bardzo pragnie śmierci? Tak bardzo nie chce żyć?
Kobiety w kolejce stały różne. Jedne z pacjentek patrzyły w podłogę. Inne uśmiechały się i rozmawiały. Padały też słowa dialogu z pielęgniarką, która wydawała leki. „Cieszę się, że chociaż ktoś ma dobry humor” – w mojej głowie pojawiły się słowa współczucia dla samej siebie, ale też miłości i akceptacji, że jestem chora i potrzebuję pomocy.
Kiedy powoli zbliżałam się do celu, za mną ustawiały się kolejne osoby. Czułam się przytłoczona, a z drugiej strony miałam świadomość, że w każdej chwili mogę wyjść ze sznureczka i po prostu pójść do łóżka. Co by się działo dalej nie wiem. Nie chciałam tego sprawdzać, ale patrząc z boku na mechanizm działania systemu w szpitalu, nie zostałabym nie zauważona – to na pewno.
Obserwowałam jak kolejne osoby podchodzą do otwartych drzwi, jak otrzymują w plastikowym kieliszku leki, które wysypują sobie na rękę lub łykają bezpośrednio. Jak nalewana jest przez pielęgniarkę woda z plastikowego bezbarwnego dzbanka, do tego samego małego pojemniczka, który przed chwilą otrzymała dana kobieta. I tą małą ilością wody, pacjentki pomagają sobie przepchnąć leki do żołądka. Później padało (lub nie) pytanie „Czy już?”. Część z pacjentek w tamtym momencie otwierało usta i odchodziło.
Kiedy zbliżyłam się do pomieszczenia na odległość kilku osób, zobaczyłam wózek za którym stała kobieta około pięćdziesięciu kilku lat. Miała dosyć krótkie kręcone włosy i (w moim odczuciu) uśmiech jakby sztucznie, na stałe przyklejony do twarzy. Bardzo miło zwracała się do każdej z nas. (Tak… mogę już chyba napisać „z nas”. Stałam się częścią tamtej społeczności, chociaż nie do końca to do mnie docierało.) Na wózku zrobione były pokratkowane pola, przy każdym stał kawałek kartonika, najczęściej po opakowaniach po lekach, które widziałam od swojej strony. Natomiast od strony pielęgniarki popisane były nazwiska. W prawie każdym miejscu stał kieliszek z lekami. Część z nich była już pusta, bo osoby, które już przyjęły leki wyrzucały jednorazowy pojemniczek do kosza. W takim systemie, personel w bardzo łatwy sposób mógł kontrolować to, kto nie przyjął leków.
Kiedy przyszła na mnie kolej i stanęłam przed kobietą w bieli, spojrzała na mnie badawczym wzrokiem. Ponownie poczułam jak kolejna osoba przegląda swoje dane w głowie i próbuje mnie zidentyfikować. Po chwili, z swoim przyklejonym, ale szczerym uśmiechem zapytała łagodnym tonem jak pani w przedszkolu: „Pani nazwisko?”.
„Wydra” – odpowiedziałam. Chciałam dopowiedzieć, że nie wiem, czy są w ogóle dla mnie leki, że jestem tu nowa, że nie mam pojęcia po co w ogóle tu stoję… Ale wyciągnęłam tylko rękę kiedy podawała mi kieliszek, który stał w polu podpisany moim nazwiskiem.
Wyrzuciłam małą pomarańczową tabletkę na dłoń i podsuwając pusty pojemnik dałam znać, że poproszę o wodę. Kiedy mi nalała, włożyłam lek do ust, popiłam wodą i bezsilnie bez poproszenia o to otworzyłam usta i wyciągnęłam język. Do tego posunięcia pokierowały mną moje stereotypowe wizje, w których personel szpitala psychiatrycznego kontrolował pacjentów na każdym kroku, bo przecież każdy mógł kłamać. Jak się okazało u nas było trochę inaczej.
Wyrzuciłam pojemnik i odeszłam. Ponownie skierowałam się w stronę łóżka, mając nadzieję, że tym razem uda mi się położyć i chociaż trochę odpocząć.
Następny wpis: "Szpital psychiatryczny oczami pacjenta" [11]: Jak poznałam Patrycję?
Poprzedni wpis: "Szpital psychiatryczny oczami pacjenta" [9]: Śniadanie
Wszystkie wpisy: "Szpital psychiatryczny oczami pacjenta"