"W sidłach depresji" [2]
[Poniższy tekst napisałam w marcu 2018 roku podczas nawrotu depresji.]
Depresja jest moją „przyjaciółką”. Skąd to porównanie?
Może i prowadzi mnie na samo dno, ale w tych ciemnościach czuję się bezpieczniej niż wychodząc na światło i mierząc się z codziennością.
Przeżywanie depresji, gdy nie mam obowiązków jest zupełnie inne. Moja doba zmienia się. Zarywam noce, bo wtedy czuję, że nikt nie będzie ode mnie nic wymagał. Odsypiam w ciągu dnia.
Łóżka nawet nie ma sensu składać, bo wiem, że prędzej czy później i tak do niego wrócę. Więc po co marnować siły, których i tak mam niewiele, na ponowne pościelenie.
Załatwienie najprostszej czynności wymaga tak wiele koncentracji.
Mam wykonać kilka podpisów, a ja mam problem ze złapaniem długopisu, znalezieniem wykropkowanego miejsca…
baaa nawet, zastanawiam się czy na pewno dobrze piszę swoje imię i nazwisko. Jestem, ale tak naprawdę mnie nie ma…
Jestem obok. Idę ulicą, mijam ludzi, mijam siebie. Nie żyję, ja istnieje.
Niby jestem, ale mnie nie ma… Niby idę, a tak naprawdę chciałabym usiąść
i nie robić nic. Przemierzam kolejne metry, mając wrażenie, że ta droga nigdy się nie skończy.
Nie patrzę na ludzi. Za wiele w nich radości. Oni wiedzą gdzie idą, po co idą… Nie patrzę, bo boję się, że spotkam kogoś znajomego. Że będę musiała włożyć maskę uśmiechu. Że będę musiała reszki moich sił, które chcę przeznaczyć na dotarcie do mieszkania, wyczerpać na rozmowę z nim.
Kolory świata widzę tylko oczyma, natomiast w wyobraźni wszystko zmienia się w szarość. Szarość, która nie ma najmniejszego znaczenia.
Szarość, która przypomina mi, że jestem nikim i nie ma najmniejszego znaczenia, że tu jestem.
Wspominałam, że depresja to moja „przyjaciółka”.
Kiedy tylko widzę odrobinę światła, odrobinę nadziei.
Ona walczy o mnie jak prawdziwa lwica.
Nie pozwoli mi odejść. Jest wierna! I silna…
Przekonuje mnie, że bez niej nie poradzę sobie wcale. Obrazy z przyszłości zalewają moją głowę. Bombardują mnie jak atak podczas wojny.
Wpadam w panikę. Cała trzęsę się ze strachu.
W takiej sytuacji, zdecydowanie wolę wrócić do niej!
Może jest i ciemno, może jest strasznie, może boli, ale jest „bezpiecznie”.
Mogę znów wrócić do łóżka, włączyć muzykę i zamykając się w swoim pokoju, gapić się w sufit. Czy tak nie jest bezpieczniej?
Sama bym odpuściła… Poszłabym za nią… ale… ale … są jeszcze osoby,
które są obok mnie. Uparte i równie waleczne co ona.
Czuję się jak w potrzasku. Co wybrać?
Łzy w oczach, ból w sercu, ciało bez sił fizycznych i wciąż wybrzmiewające
w uszach: „Walcz! Dasz radę! Wierzę w Ciebie!”
Nie chcę i upadam… ale…
Dzieje się coś dziwnego… oni to akceptują… oni nadal przy mnie są i walczą.
Czy i ja nie powinnam zrobić kolejnego milimetrowego dla innych,
a tryliardowego dla mnie, kroku? Wziąć tabletki i walczyć dalej?
Depresja to choroba! Nie poddawaj się! Walcz!