"Szpital psychiatryczny oczami pacjenta" [12]
12. Badanie.
Stanęłam w drzwiach pokoju zabiegowego i widząc siedzącą tam pielęgniarkę, zapytałam: „Wzywano mnie na badania, ale nie wiem gdzie. Czy to tutaj?”
Pielęgniarka uniosła wzrok i zmierzyła mnie przenikliwie, próbując zarejestrować nowego pacjenta w swojej pamięci. Po chwili odpowiedziała: „Pani Wydra, tak?” – nie czekając na moją reakcję kontynuowała dalej- „ Proszę wejść, zamknąć za sobą drzwi i rozebrać się od pasa w górę.” . Mówiąc to wskazała ręką leżankę, która stała dokładnie naprzeciwko mnie, na końcu małego pokoju, pod oknem.
Zdjęłam więc szary szlafrok i położyłam go na stojące obok krzesło. To samo uczyniłam z jasno-niebieską bluzką od piżamy. Usiadłam w samym biustonoszu na zielonym materacu i czekałam na dalsze instrukcje.
Kobieta w typowym uniformie, pochłonięta była przeglądaniem dokumentów, które leżały na białym biurku. Stał tam także laptop, do którego czasami również zerkała, oraz inne szpargały typu długopisy, karteczki. Nie chciałam jej przeszkadzać. Wiedziała, że jestem. Sama mnie przecież wpuściła. Dlatego nie upominałam się, ani nie pytałam co dalej. Po prostu siedziałam i czekałam.
W pewnym momencie odwróciła głowę w moją stronę i rzuciła krótkie stanowcze komendy: „Biustonosz i skarpetki również niech Pani zdejmie. I proszę się położyć na plecach.” A następnie ponownie zatopiła swój wzrok w małej stercie papierów jakie leżały przed nią.
Zrobiłam jak mi powiedziała. Odłożyłam części mojej garderoby na krzesło, a sama położyłam się i ponownie czekałam. Tym razem mój czas oczekiwania był bardziej intensywny. W głowie nie było pustki, ale wiele myśli. Czułam wstyd i strach. Bałam się, że ktoś może wejść do pokoju. Tłumaczyłam sobie, że przecież to normalne, że to pielęgniarki… że to dla nich nic nowego ani dziwnego widzieć rozebraną kobietę. Nie pomagały jednak nawet myśli, że cały personel i wszystkie pacjentki były płci żeńskiej.
Czułam jakbym leżała tam za karę. Jakby ktoś specjalnie położył mnie w taki sposób, żeby inni mogli wytykać palcami moje niedoskonałości. Splotłam ręce na moim brzuchu, by choć odrobinę się ukryć. Pielęgniarka nadal nie reagowała, a ja ratowałam się uciekając myślami gdzieś indziej.
Byłam w nowym miejscu, dotąd mi nieznanym, więc zajęłam się analizą tego co widzę. A widziałam zaraz naprzeciwko siebie dużą tablicę na magnesy. Na niej u góry wisiały numerki od 1 do 8. A pod każdą cyfrą, na niewielkim prostokątnym kawałku tekturki zrobionych z opakowań po lekach, napisane były drukowanymi literami nazwiska. Domyśliłam się, że chodzi o pokoje. W niektórych miejscach pacjentek przyczepionych było kilka, w innych na przykład tylko dwie.
Dla zabicia czasu, myśli i strachu… kiedy, pielęgniarka wciąż zajmowała się swoimi sprawami, zaczęłam czytać nazwiska… literka po literce… Starałam się przypomnieć sobie, czy może kogoś takiego kojarzę. Wydawało mi się, że leżę tam wieczność…
W końcu kobieta około 50-siątki wstała i podeszła do mnie. Poziom mojego wstydu, dotykał granic moich wytrzymałości. Czułam się totalnie bezbronna. Chętnie bym stamtąd uciekła (zresztą o tym bardzo często marzyłam w wielu sytuacjach). Ale nie miałam sił i pozwoliłam po prostu robić to co konieczne.
Pielęgniarka wzięła gazik nasączony alkoholem i przetarła skórę na moich nadgarstkach oraz kostkach, a następnie przypięła w te miejsca klamry. „Jest i plus sytuacji, że jestem w szpitalu. Dawno nie miałam robionego EKG.” – pomyślałam, próbując nie dać ponieść się panice i lękom jakimi byłam przepełniona.
Nie zwracając uwagi na mój pusty wzrok wbity w obraz, gdzieś daleko za okno, kobieta zaczęła przecierać skórę w okolicy mojej klatki piersiowej i przypinać kilka przyssawek do mojego ciała. Kiedy skończyła, włączyła maszynę, a sama kolejny raz wróciła do biurka.
Leżałam tam, podpięta kabelkami. Słuchałam i patrzyłam jak maszyna drukuje zapis pracy mojego serca. Byłam wściekła, że nie było tam żadnego parawanu za który mogłabym się chociaż trochę schować… Żeby zapewnił mi on chociaż odrobinę prywatności… Jak się później okazało „prywatności” w szpitalu, nie było prawie wcale.
Zrezygnowana czekałam na koniec… Wbiłam swój wzrok w drzewa, które widziałam za oknem i białymi kratami. Odwróciłam głowę od drzwi, mając nadzieję, że nikt nie wejdzie i trzymając się zasady małego dziecka: „Jak ja innych nie widzę, to inni nie widzą mnie.” próbowałam przetrwać ten czas.
Po chwili, która dla mnie trwała nieproporcjonalnie więcej niż w rzeczywistości, kobieta oswobodziła mnie z pozapinanych klamer i pozwoliła się ubrać. Zrobiłam to z ogromną ulgą, a zarazem bólem, który czułam jeszcze bardziej niż w ostatnich godzinach. Dotknięty został mój czuły punkt… bardzo bolesna przeszłość wróciła.
„To wszystko?” – zapytałam, kiedy już byłam w całości ubrana.
„Tak, tutaj tak.” – odpowiedziała - „Niedługo zostanie pani poproszona również na badanie przez lekarza.”
Nie pytałam kiedy… Po prostu szczęśliwa, że ta trudna sytuacja się skończyła, kierując się w stronę drzwi, powiedziałam: „Dziękuję” i wyszłam…
Następny wpis: "Szpital psychiatryczny oczami pacjenta" [13]: Wielkie nic depresji.
Poprzedni wpis: "Szpital psychiatryczny oczami pacjenta" [11]:
Jak poznałam Patrycję?
Wszystkie wpisy: "Szpital psychiatryczny oczami pacjenta"