"Szpital psychiatryczny oczami pacjenta" [6]
6. „Zapraszamy na obchód.”
Ponownie obudził mnie dobiegający z oddali głos. „Drogie panie, zapraszamy na obchód” – usłyszałam.
Czując jak boli mnie każda część mojego ciała, bardzo niechętnie otworzyłam oczy. Moje powieki były tak ciężkie, że z trudem utrzymywałam je otwarte, próbując zorientować się, gdzie jestem i jak wygląda sytuacja na froncie.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że tym razem już nie ucieknę przed wzrokiem innych osób. Rozejrzałam się więc, leżąc bezradnie na łóżku i nie podnosząc głowy zauważyłam chodzące kobiety. (Każdy głupi zorientowałaby się, że to inne pacjentki. Chociaż mówienie o takich rzeczach w psychiatryku, to akurat niezbyt fortunne porównanie. Bo może akurat ktoś myśli, że jest Napoleonem, a osoby które widzi to jego armia, albo wróg??? )
Niektóre z postaci (które jak już ustaliliśmy były na 100% pacjentkami!), trzymając w ręku ręcznik podążały korytarzem, wyglądając na nawet zadowolone i pełne życia. Na niektórych twarzach byłam w stanie dostrzec uśmiech. To jak się poruszały w żaden sposób nie przypominało mi osoby chorej. Wyglądały na pewne siebie, radosne, cieszące się z tego, że wstały. Kiedy, któraś z pacjentek mijała się z drugą obdarzały się ciepłym spojrzeniem, a ja mogłam usłyszeć szczere „dzień dobry” lub „cześć”. Zupełnie jak w rodzinie… jakby znały się od dawna.
Zastanawiałam się co takie osoby robią na oddziale zamkniętym??? O co w ogóle tutaj chodzi??? Domyśliłam się, że pewnie ich pobyt po prostu dobiega końca. Że spędziły tam wystarczającą ilość czasu. Że ich leczenie przynosiło dobre rezultaty. I że są bliżej wyjścia niż ja.
Szczerze mówiąc w tamtym momencie wciąż nie chciałam wracać do świata. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że znów mogłabym wrócić do codziennego życia. Że musiałabym codziennie walczyć, aby nie popełnić samobójstwa. I to tylko dlatego, że zrobiłabym przykrość bliskim mi osobom.
Wkurzałam się na siebie, że nie potrafię być egoistką! Że nie umiem po prostu się zabić! Że nie ma we mnie tyle odwagi! Że walczę… że cierpię… dla innych??? Nie powstrzymywała mnie wtedy myśl, co będzie po śmierci, że Bóg mnie potępi. Chciałam po prostu „świętego spokoju”. Nie chciałam już dłużej czuć bólu, który nie odstępował mnie na krok.
Cieszyłam się, że teraz moim światem będzie ten mały odizolowany oddział. Że ten mały budynek z czerwonej cegły z numerem XIV, oddzielony od innych oddziałów, będzie wszystkim. Że tylko te kilka pokoi, korytarz, łazienka i palarnia oraz stołówka będzie przestrzenią do ogarnięcia. Że będę spotykać się tylko z tymi około trzydziestoma osobami. I że nic innego nie będę musiała wykonywać. Mogłam w końcu skupić się tylko na odpoczynku.
Z pustki wyrwało mnie ponowne nawoływanie. „Drogie panie zapraszamy na stołówkę. Zaraz będzie obchód”
Nie miałam pojęcia co to mogłoby oznaczać, ale posłusznie wstałam. Poprawiłam od niechcenia prześcieradło, które prawie w całości spadło już z łóżka. Przykryłam kołdrą swojego misia. (Nie wiem czy bardziej bałam się, że ktoś mi go zabierze, czy wstydziłam się tego, że dorosła kobieta przyszła do szpitala z pluszakiem.) Zarzuciłam na siebie szary szlafrok i ruszyłam w stronę stołówki.
Nie nawiązywałam z nikim kontaktu wzrokowego. Obserwowałam innych, ale też nie poświęcałam temu zbyt dużo sił, których i tak miałam niedobory. To co zdążyłam zauważyć, to to, że przeważały jednak w większości osoby, które ze sobą rozmawiały, uśmiechały się. Poczułam, że tam nie pasuje…
Może po prostu nie zauważyłam w pierwszej chwili tych cichych, cierpiących osób, bo one podobnie jak ja, po prostu chciały się schować przed całym światem?
Następny wpis: "Szpital psychiatryczny oczami pacjenta" [7]: Obchód.
Poprzedni wpis: "Szpital psychiatryczny oczami pacjenta" [5] Akcja "krew i mocz"
Wszystkie wpisy: "Szpital psychiatryczny oczami pacjenta"