"Szpital psychiatryczny oczami pacjenta" [5]
5. Akcja „krew i mocz”
W pewnym momencie ze snu wyrwał mnie łagodny ton głosu. Nie bardzo wiedziałam co się dzieje. Po chwili dostrzegłam pielęgniarkę stojącą obok mojego łóżka. Tą samą, która kilka godzin wcześniej przywitała mnie w drzwiach szpitala psychiatrycznego. Miała długie ciemne włosy, związane w charakterystyczny kok na prawie czubku głowy oraz bardzo mocny makijaż. Nie trudno było ją pomylić z kimkolwiek innym.
Powiedziała do mnie: „Pani Moniko, pobiorę pani krew. Dobrze?”.
Nie mając sił, spojrzałam tylko na nią przez chwilę swoim pozbawionym życia wzrokiem. Skinęłam lekko głową, informując kobietę stojącą obok mnie, że nie mam nic przeciwko. Po tej gigantycznej pracy jaką w tamtym momencie wykonałam, nawiązując jakikolwiek kontakt z pielęgniarką, moja głowa ponownie opadła ciężko na poduszkę.
Nadal leżałam na łóżku. Moje powieki same się zamykały, a ja wyciągnęłam tylko lewą rękę, aby umożliwić wykonanie czynności, która należała do obowiązków, kobiety stojącej obok mnie.
Mam tak słabo widoczne żyły, że bardzo dużo osób ma problem, aby pobrać mi krew. Będąc na studiach, jeden z lekarzy powiedział, że nie nadaje się na krwiodawcę, ponieważ dostęp do żył jest zbyt słaby. Dlatego prawie zawsze pobieranie krwi na badania kończyło się pozostawieniem wielkiego krwiaka na mojej ręce. I tym razem było podobnie.
Leżąc z zamkniętymi oczami i z odwróconą głową w przeciwnym kierunku, poczułam ukłucie. Pielęgniarka wybrała żyłę na mojej zewnętrznej części dłoni, a ja czułam jak manewruje igłą szukając źródła, z którego popłynie czerwona ciecz, mająca poinformować lekarzy w jakim ogólnym stanie jestem. Musiała, jak to bywało wcześniej, nie od razu trafić i krew wylała się pod skórę. A siniak, który zmieniał kolory z brunatnego, przez fioletowy do żółtego, utrzymywał się przez kolejne dwa tygodnie.
Kiedy skończyła, przykleiła gazik i usłyszałam kolejne pytanie:
„Czy była pani już rano w toalecie? Robiła Pani siusiu?”.
Miałam mroczki pomimo tego, że moje oczy były zamknięte. Czułam jak robi mi się słabo i kręci w głowie, pomimo tego, że leżałam w łóżku. Poczekałam moment i, kolejny raz odpowiedziałam, kręcąc delikatnie głową. Tym razem jednak jako znak mojego zaprzeczenia.
Kobieta około czterdziestki, z uśmiechem zapytała mnie, czy dam radę iść oddać mocz teraz. Tym razem, już trochę bardziej kontaktując, odpowiedziałam: „Tak”. Chyba nie do końca zdając sobie sprawę z tego, w jak kiepskim stanie jestem….
Usłyszałam więc, wciąż miłym tonem i z ogromnym szacunkiem jaki obdarza się dziecko będące w nowym miejscu, które czuje się totalnie zagubione: „Pani Moniko, proszę przynieść probówkę z moczem do zabiegowego. To tam, gdzie wczoraj Panią przyjmowaliśmy. Będę tam czekała”.
Nasz wzrok spotkał się ze sobą. Uznała chyba, że informacja do mnie dotarła
i odeszła.
A ja… Miałam co prawda ochotę przewrócić się na drugi bok i spać dalej, tym bardziej, że zmęczenie było przeogromne. Ale wstałam… Początkowo zdjęłam tylko nogi z łóżka szukając kapci. Posiedziałam chwilę, pozwalając dotrzeć krwi po sam czubek głowy. Czułam, że gdybym zrobiła to szybciej mogłabym nie utrzymać równowagi.
Wstałam i pierwszymi krokami skierowałam się w stronę parapetu. Leżał tam mój zegarek oraz sterylna probówka na mocz. Straciłam poczucie czasu, więc chwyciłam drżącą ręką za czerwono-czarny pasek i zobaczyłam godzinę 6:21. Niewiele myśląc, odłożyłam zegarek na miejsce, a do ręki wzięłam probówkę
i ruszyłam w stronę toalety.
Nie zakładałam wtedy szlafroka. Szłam w piżamie, mijając po swojej prawej stronie dwa łóżka rozłożone przy ścianie, na których leżały śpiące kobiety. W łazience zastanawiałam się, jakie to fascynujące, że nadal mój organizm produkuje mocz, mimo, że prawie wcale nie dostarczałam mu płynów. Poczułam też, po raz kolejny jak słabe są moje mięśnie i jak trudno jest mi się poruszać i panować nad własnym ciałem.
Akcja zakończyła się sukcesem! Zaniosłam probówkę do zabiegowego, gdzie czekała na mnie pielęgniarka, dokładnie tak jak informowała mnie wcześniej.
Nie widziałam co wydarzy się dalej. Nie pytałam. Nie obchodziło mnie to. Jedyne czego pragnęłam to położyć się i spać dalej. Dotarłam więc do swojego łóżka. Poprawiłam odrobinę prześcieradło, którego brak na śliskim materacu za każdym razem przyprawiał mnie o mdłości. Weszłam pod kołdrę, przytuliłam Grację i bez problemu dosyć szybko zasnęłam…
To dopiero kilka godzin jakie spędziłam w szpital. A miałam świadomość, że spędzę tam minimum dwa tygodnie.
Następny wpis: "Szpital psychiatryczny oczami pacjenta" [6] "Zapraszamy na obchód. "
Poprzedni wpis: "Szpital psychiatryczny oczami pacjenta" [4] Gdzie jest ten sen?
Wszystkie wpisy: "Szpital psychaitryczny oczami pacjenta"