Sam na sam z emocjami...
Pisanie pomaga mi wyrzucić z siebie wiele emocji. Pomaga poukładać w głowie myśli, których często jest zbyt wiele. Które kłębią się i rozmnażają jak grzyby po deszczu. Które poplątane są, jakby przed chwilą bawiło się nimi rozbrykane radosne stadko małych kociaków. Pozwala spojrzeć na to co chaotyczne z boku, z perspektywy innej osoby, jakby to co piszę nie dotyczyło tak naprawdę mnie.
Czasami… nie… Przepraszam! Często myślę, zdecydowanie za dużo. Sama rozmawiając z kimś, potrafię się w tym wszystkim pogubić. Myśli gonią myśli, a to wszystko nakręca spiralę emocji. I tutaj pojawia się problem…
Chciałam napisać, co dzieje się we mnie, co czuję, dlaczego tak czuję. Chciałam napisać, żeby to z siebie wyrzucić, żeby chociaż odrobinę spuścić powietrze. Powietrze, które czuję, że już rozrywa mnie zbyt mocno. Ale nie umiem…
Piszę o tym, że nie umiem pisać o emocjach. Pokręcone to wszystko…
Widzę jednak w tym jakąś nadzieję, jakiś mały kolejny krok zrobiony ku zdrowieniu, ku miłości do siebie, ku dbaniu o to co czuję.
Wiesz… czasami czuję się źle… tak po prostu. Wszystko jest ok, jest dobrze, układa mi się spoko. Mam rodzinę, mam przyjaciół blisko, mam fajną pracę, mam też Gapę i jej merdający ogon i radosną mordę, a mimo to czasami jest mi... po prostu smutno.
I to wcale nie oznacza, że potrzebuję wtedy wielkich słów. Nie potrzebuję przekonywania, że jest dobrze, że nic się nie wydarzyło. Nie chcę słyszeć, że powinnam być wdzięczna za to co mam. Bo wtedy czuję ogromną złość i wściekłość!
Mam prawo być smutna i proszę Cię tylko o to, abyś to uszanował i zaakceptował. Nie potrzebuję wiele, nie musisz nic mówić – wystarczy, że będziesz!
Usiądź, bądź i milcz – tym pomożesz więcej, aniżeli milionem pięknych słów.