A kiedy coś się kończy...
Są takie chwile w życiu, na które chyba nigdy nie będziemy do końca gotowi. Pożegnania... Mamy świadomość, że w pewnej chwili coś się zakończy. Może znamy nawet mniej więcej datę tego, kiedy to się wydarzy. A mimo wszystko, gdy przychodzi ten moment, coś człowieka ściska. Szczególnie, gdy wiąże się z tym wiele wspaniałych wspomnień. Gdy opuszczasz ludzi, których kochasz, z którymi dzielisz pasję.
Moje studia dobiegają końca, a co za tym idzie, moja kariera sportowa również. Po ostatnim meczu w barwach butelkowej zieleni (naszych barwach wydziału weterynarii) i to zakończonym na fazie grupowej, aż ciśnie się na usta: "to już jest koniec, nie ma już nic”. Po tych pięciu latach gry, nie o takim pożegnaniu marzyłam. Całe studia czekałam na moment w którym dojdziemy dalej. Moment w którym w końcu przejdziemy do półfinału. Czego zabrakło? Czy to ja jako kapitan nawaliłam? Czy jest w ogóle sens szukać winnego?
Ciągle marzyłam o pucharze, ciągle wierzyłam że jednak się uda. Niestety… ...Pan Bóg miał inne plany, a ja siedzę dziś i zastanawiam się czy ja naprawdę przegrałam? O czym ja naprawdę marzyłam?
Pamiętam jak dziś, kiedy pod koniec pierwszego roku poszłam pierwszy raz na rozgrywki. Kiedy to dowiedziałam się, że drużyna weterynarii nie radzi sobie zbyt dobrze. Wtedy to Pan postawił na mojej drodze Karolinę, która zmotywowała mnie do tego, abym wzięła to w swoje ręce. Zaczęłam totalnie amatorsko spotykać się z kilkoma dziewczynami na pobliskim boisku, próbując prowadzić trening (mocne słowo). Ile to mi wtedy dawało siły i zapału.
Już na kolejnych rozgrywkach zebrała się grupka dziewczyn z którymi pokazałyśmy, że z weterynarią już nie jest tak łatwo wygrać. (Jak to na pożegnanie powiedziała koleżanka: „z niczego stworzyłyśmy prawdziwą drużynę!”) Ja tak naprawdę żyłam od zawodów do zawodów. Te trzy, czasami cztery mecze i adrenalina rywalizacji było tym na co czekałam.
Ale czy ja tak naprawdę czekałam na mecze? Czy mi tak naprawdę zależało na pucharze? Tak, mecze i puchar to super sprawa, ale gdyby nie ludzie, którzy mnie otaczali, to nie miałoby żadnego sensu.
Dziewczyny, drużyna jaką udało nam się stworzyć, atmosfera jaka w niej była, wola walki i podnoszenie się po każdej porażce – to jest to o czym tak naprawdę marzyłam. Wspomnień nie zabierze mi nikt! Tych chwili po przegranych meczach, kiedy siadałyśmy załamane i bliskie płaczu, te momenty kłótni z sędziami i koordynatorami. Te wszystkie mecze, gdy wygrywałyśmy i pokazywałyśmy, że potrafimy walczyć. Ten dobry humor i pozytywne nastawienie przed KAŻDYM meczem. To wsparcie w sobie nawzajem. Te wszystkie strzelone gole, stracone bramki i niewykorzystane okazje. Te wszystkie słupki, poprzeczki i akcje sam na sam, które kończyły się niczym.
Totalnie amatorsko, ale zawsze zostawiałyśmy całe swoje serca na boisku. Mimo, że czasami przegrywałyśmy w czasie gry, jednak zawsze byłyśmy i zostaniemy „Niezwyciężonymi piłkarkami z wety!”
Dziś to wszystko staje się przeszłością, zakończyło się. Nie zdobyłam swojego wymarzonego pucharu. Ale czy tak naprawdę przegrałam?
Nie! Bardzo wiele się nauczyłam podczas tego czasu (np. podnosić się po porażce :P ). Patrzę w przeszłość z wdzięcznością Bogu za te wszystkie osoby jakie miałam okazję poznać.
Co będzie dalej? Czy będę miała jeszcze kiedyś możliwość grać? Gdzie mnie zaprowadzi Bóg?
Nie mam pojęcia, ale taka jedna myśl dla ciebie na koniec. Każdy z nas ma marzenia. Moim wydawało się, że był Puchar (albo chociaż podium, medal), ale jak się okazało, te kilka lat super rywalizacji, ta możliwość bycia kapitanem, prowadzenia drużyny, wy-dziewczyny dzięki którym to wszystko mogło się spełnić! Nie zamieniłabym tego na żaden puchar!
Chyba nie mogłabym zakończyć tego wpisu inaczej jak tylko jednym słowem, które płynie z mojego wdzięcznego serca i po prostu wyraża to co czuję: DZIĘKUJĘ