"Szpital psychiatryczny oczami pacjenta" [14]
14. Badanie lekarskie.
„Pani Wydra” – ktoś dotknął mnie za ramię.
„Co znowu do licha… ??? Przecież przed chwilą zamknęłam oczy!” – przeklęłam w myślach.
„Pani Wydra” – usłyszałam ponownie – „Zapraszam na badanie”.
Otworzyłam oczy, które zapewne wyglądały jakby przysłonięte białą zasłoną i delikatnie pokiwałam głową dając znać, że zrozumiałam komunikat. Zanim jednak się ocknęłam na tyle, aby wstać z łóżka, zobaczyłam już tylko postać smukłej około 175cm wzrostu kobiety z blond włosami lekko za ramię, w białym fartuchu do kolan, spod którego zauważyłam granatową elegancką spódniczkę. Maszerowała pewnie, a jej obcasy wystukiwały o jasne płytki położone na podłodze, jakby żołnierski takt. Z niemałym trudem, już kolejny raz tego dnia, wstałam by chwycić po okulary i za szlafrok i by pomaszerować „w poszukiwaniu przygód”, na które zupełnie nie miałam ochoty.
Zrobiłam kilka kroków równocześnie próbując wypatrywać postaci, która dosłownie przed momentem wyrwała mnie ze snu. Jak w czasie górskiej wyprawy szuka się wśród zarośli i drzew zwierząt, tak tutaj wśród wielu nieznajomych mi osób szukałam tej jednej… której twarzy nawet nie byłam w stanie sobie przypomnieć. Wiedziałam tylko, że jest w białym fartuchu i że chyba jest lekarzem.
Podążając w znanym mi kierunku, zaczepiłam pielęgniarkę, która akurat przechodziła obok mnie. „Przepraszam” – wydusiłam z siebie z zaciśniętym gardłem, bólem w klatce piersiowej i miękkimi jak wata nogami – „Miałam iść na jakieś badanie… Chyba do lekarza… Tylko nie wiem...” – zacięłam się, próbując jakoś składnie się wypowiedzieć. Mimo starań wychodziło mi to jak mowa dziecka, które uczy się tworzyć pierwsze zdania w nowo poznanym języku - „Czy wie pani gdzie mam iść?”. – Zreflektowałam się po chwili, będąc dumna z siebie, że zadałam to kluczowe pytanie, które miało pomóc mi odnaleźć się w tej niewielkiej, ale jakże tajemniczej, zamkniętej przestrzeni.
Pielęgniarka wzruszyła ramionami, a ja odczułam jakby nie bardzo obchodził jej mój los. I bez większego zaangażowania, wskazała ręką w stronę drzwi wyjściowych, mówiąc: „Tam są gabinety lekarzy.”
Minęłam stołówko-salon, tudzież coś na co nie bardzo mogę znaleźć inne określenie. W każdym razie, tam działo się najwięcej wydarzeń i rozmów towarzyskich. Tam przecież również wydawane były posiłki. Trzy razy dziennie –zawsze o tych samych porach.
Minęłam białe przeszklone drzwi, wyglądające jakby pamiętały jeszcze czasy PRL-u. Kto wie, może były nawet starsze ode mnie! Na drewnianych futrynach w niektórych miejscach odpadały zżółkniałe fragmenty starej farby, spadające na nierówno ułożone kwadratowe gliniane płytki, odkrywając ciemno-brązowe wnętrze.
Znalazłam się w małym korytarzu. Stał tam stolik, a przy nim dwa krzesła. Po przeciwnej stronie dodatkowe dwa krzesła, typowo szkolne, drewniane i na dłuższą metę bardzo niewygodne. Były też cztery drzwi. Parzyście po każdej ze stron, znajdujące się dokładnie na przeciwko siebie. Zwykłe klamki zastępowały białe kulki, poniżej których zamontowane były zamki na klucz.
Stanęłam na środku tego małego korytarzyka bezradna, patrząc na drzwi oraz w głąb oddziału, zastanawiając się co dalej powinnam robić…
Następny wpis: "Szpital psychiatryczny oczami pacjenta" [15]: Rozmowa z lekarzem.
Poprzedni wpis: "Szpital psychiatryczny oczami pacjenta" [13]:
Wielkie nic depresji.
Wszystkie wpisy: "Szpital psychiatryczny oczami pacjenta"